Kategorie

8 gru 2010

Recenzja płyty Michael Jackson - Michael

Od czasu śmierci Króla Popu minęło już trochę czasu. Wytwórnie płytowe nie przestają jednak wykorzystywać jego popularności do zbijania fortuny na kolejnych gadżetach z wizerunkiem Michaela. Teraz zdecydowano się jednak pójść o krok dalej - wydano płytę z materiałami zarejestrowanymi w czasie życia artysty. Zawsze jestem bardzo przeciwny tego typu działaniom, tak jest i tym razem. Dlaczego? Zapraszam do dalszej lektury ;)

Płyta została ukazana w całości przedpremierowo na stronie profilu Michaela na FaceBooku. Dlatego nie mogę z czystym sumieniem opisywać wrażeń dźwiękowych, choć muszę przyznać, że jakość dźwięku sprawia całkiem dobre wrażenie już na tym etapie. Na oryginalnej płycie CD będzie z pewnością o wiele lepiej.

Płyta zaczyna się duetem z Akonem - "Hold My Hand". Fani zapewne znają tę piosenkę już od paru lat, ponieważ wyciekła ona w swej ówczesnej postaci do sieci ;)Pomimo tego, iż to chyba najbardziej chwytliwy utwór z całej płyty i tu mam parę uwag. Nie wiem czemu głos Akona tak bardzo kryje głos Michaela w refrenie i całej części utworu po pierwszej zwrotce Michaela, niezbyt mi się podoba to połączenie, choć sama piosenka naprawdę wpada w ucho.

Dalej następuje seria trzech w każdym aspekcie przeciętnych utworów, czyli: "Hollywood Tonight", "Keep Your Head Up" i "(I Like) The Way You Love Me". Przy czym zaznaczyć należy, że ten ostatni utwór to koszmarny gniot nie tylko biorąc pod uwagę wysokie standardy MJ'a, ale całego dzisiejszego rynku muzycznego. Pozostałe utwory są nawet znośne, w każdym można doszukać się jakichś pozytywnych aspektów, lecz w każdym brakuje tego "wykopu" który towarzyszył wszystkim hitom Jacksona.

Po tej chwili nudy otrzymujemy całkiem ciekawy "kąsek" jakim jest utwór Monster nagrany z 50 Centem. Chwytliwy refren, świetny rytm i genialny wokal Michaela. Tego właśnie oczekiwałem po utworach jakie miały znaleźć się na tej płycie. Dodatkowo mamy rapowaną zwrotkę od 50 Centa, która zdecydowanie urozmaica utwór.

Tu znów następuje przerywnik na totalną porażkę, jaką jest utwór "Best Of Joy". Co tu pisać, przykro mi, że usłyszałem tę piosenkę...

Kolejny utwór to "Breaking News" o którym było głośno już w chwili ukazania się krótkiego teasera teledysku. Krążą pogłoski, że to wcale nie jest głos Michaela i momentami rzeczywiście można odnieść takie wrażenie. Sama piosenka, lansowana na hit, jest raczej przeciętna nawet na tle tego albumu. Mało ciekawy beat i trochę zbyt monotonny refren. Na uwagę zasługuje tekst piosenki opisujący uczucia Michaela na temat informacji umieszczanych o nim w mass-mediach.

"(I Can't Make It) Another Day" to utwór o najcięższym brzmieniu na tej płycie. Zawdzięczamy go perkusji Dave'a Grohl'a oraz wokalowi i gitarze Lenny'ego Kravitz'a. W tym utworze również brakuje iskry geniuszu Jacksona, refren jest całkiem niezły ale w zwrotkach niestety brakuje jakiegoś porywającego riffu na gitarze jak w "Black & White" i wielu innych utworach MJ'a.

Oklaski i krzyki widowni oraz solo na saksofonie wprowadzają nas do kolejnego utworu - "Behind the Mask". To moim zdaniem jeden z mocniejszych punktów tego albumu. Irytują mnie zdecydowanie zbyt głośne chórki "piszczane" przez Michaela w refrenie. Więcej zarzutów do tej piosenki nie mam ;) Świetnie wypadają natomiast fragmenty śpiewane przez syntezator, dają tej piosence specyficzny klimat złotej ery muzyki pop :) Saksofon pojawiający się ponownie w dalszej części utworu jest właśnie takim charakterystycznym elementem, którego brakowało mi w pozostałych piosenkach. Nie pozwala się nudzić, urozmaica całą kompozycję. Zdecydowanie utwór godny uwagi.

Album zamyka spokojna ballada "Much Too Soon". Michael śpiewa tu delikatnie do akompaniamentu instrumentów smyczkowych, gitary klasycznej, akordeonu i harmonijki ustnej. Nie mam absolutnie żadnycg uwag krtyczynych do tej krótkiej ballady. Jest to wymarzone zamknięcie albumu muzycznego. Pojawia się nawet krótkie, ale zarazem bardzo harmonijne solo na gitarze klasycznej. Cudowna atmosfera w jaką wprowadza ciepłe brzmienie instrumentów i spokojny głos Jacksona to pierwszy cios w serce słuchaczy. Drugim ciosem, który zdecydowanie zasmuci wszystkich fanów Michaela są słowa zaśpiewane a capella "I guess I learned my lesson much too soon." które w dobitny sposób przypominają nam o śmierci Króla Popu i pozostawiają nas z ciszą, która towarzyszy końcowi płyty... oraz z dziwnym poczuciem niesmaku.

Cały album trwa około 42 minut, lecz gdyby zostawić jedynie fragmenty choć troszkę godne uwagi, to z trudem otrzymalibyśmy kwadrans porządnej muzyki. Większość utworów zaprezentowanych na płycie "Michael" jest naprawdę słaba. Po tego typu płycie oczekiwałbym godnego materiału, który w doskonały sposób podsumowałby i zakończył dorobek artystyczny doskonałego artysty jakim był Michael Jackson. Niestety jest zupełnie inaczej. Tłumy ludzi, którzy zapłacą niemałą sumę pieniędzy za najnowszy album sygnowany nazwiskiem Michaela Jacksona (podkreślam to, ponieważ jestem pewien, że MJ nie dopuściłby do ukazania się tak słabego materiału podpisanego jego nazwiskiem) mają prawo czuć się zawiedzione po wysłuchaniu przygotowanych dla nich utworów. Niestety, album "Michael" to zdecydowanie plama w biografii artysty. W ogólnych kryteriach ocena jaką wystawiłbym tej płycie to 6/10, lecz w standardach Jacksona ten album zasługuje najwyżej na 2/10, za klimatyczne zakończenie.

1 komentarz:

  1. Kompletnie się na tym nie znam,więc nie włączę się do merytorycznej dyskusji,ale świetnie się czyta Twoją recenzję, jestem pod wrażeniem! Pozdrawiam! Czekam na następne.

    OdpowiedzUsuń